© WCF

Z pamiętnika początkującego curlera #3

WNWojciech Nowakowski / 29 listopada 2018

Od ostatniego wpisu minęły już prawie dwa miesiące. W ich trakcie trzykrotnie miałem okazję pojawić się na lodzie, przygotowując się do kontynuacji curlerskiej kariery. Za każdym razem zajęciami kierowała inna osoba, każda jednak równie doświadczona i uznana w polskim środowisku curlingowym. Dało mi to możliwość różnego spojrzenia na w zasadzie te same aspekty gry w curling.

Historyczny bo pierwszy trening na lodowisku Chwiałka w Poznaniu odbył się 20 października. Oprócz nas, członków klubu mających już za sobą skromne doświadczenia turniejowe, pojawiła się liczna grupa osób, które przygodę z tym sportem dopiero zaczynała. Choć ćwiczyliśmy w różnych grupach, nasz cel był podobny – nauka wybicia. Niby uczyliśmy się od podstaw, ale ponieważ je już znaliśmy, szybko przeszliśmy do ich ćwiczenia pod okiem Arkadiusza Stępniaka. Ostatecznie przez blisko dwie godziny wybijaliśmy się z haka, poprawiając poszczególne elementy, a po ich dopracowaniu dodając kolejne, takie jak rotacja.

Dwa tygodnie później nabyte umiejętności postanowiliśmy przetestować w hali Curling Łódź. Pomimo odbywającej się w tym czasie Polskiej Ligi Curlingu, znalazło się i dla nas miejsce na dwie dwugodzinne sesje. W pierwszej liczyć mogliśmy tylko na siebie, więc rozegraliśmy krótką gierkę. Popołudniu pod swoje skrzydła wzięła nas Marta Szeliga-Frynia. Ponownie wróciliśmy do curlingowego przedszkola, a właściwie żłobka, tj. nauki wybijania się z haka i wypuszczania kamienia. Za każdym razem jednak okazywało się, że mamy cały czas coś do poprawienia. Godzinny trening pod okiem mistrzyni Polski zwieńczyła nauka rozciągania się, po którym, ponownie zostawieni sami sobie na torze, rozegraliśmy rewanżową gierkę.

17 listopada, czyli w historycznym dla polskiego curlingu dniu pierwszego startu w ME dywizji A, ponownie spotkaliśmy się na Chwiałce, gdzie zajęcia dla początkujących, a później dla nas, tych średniopoczątkujących, poprowadzili Agnieszka Schroeder i Michał Koehna. I znów ustawialiśmy się w hakach, znów poprawialiśmy błędy w ułożeniu ciała, ale też poznaliśmy nowe ćwiczenia na dostosowanie kierunku czy siły wybicia. Zdecydowanie najlepsze było ćwiczenie z cukierkami, w którym zadaniem było dojechanie do cukierka, ale nie za niego – za poprawne dostosowanie siły i kierunku tenże cukierek był nagrodą. Okazało się, że dobra motywacja pozwala dokonać niemożliwego.

Słowo jeszcze o przygotowaniu lodu. O ile w Łodzi ta kwestia nas średnio interesowała (może nie licząc tego momentu, w którym musieliśmy opuścić tor, aby wpuścić obsługę z icebossem), o tyle w Poznaniu przed nami stało zadanie walki z lodem, który zaledwie pół godziny wcześniej gościł mecze hokejowej ligi. Ze względu na ograniczenia organizacyjne nie mamy w naszym mieście możliwości wyrysowania domów czy choćby wbicia haków na stałe, a peblowanie staje się niemałym wyzwaniem nawet dla tak doświadczonego icemastera jak wspomniany Michał Koehna, ale na naszym początkującym poziomie „prowizorka” jest wystarczająca, a nawet przysparza nam chwilami wiele śmiechu.

Jak się okazało, nasz (a w zasadzie to chwiałkowy) lód, mimo że hokejowy, nadaje się do ćwiczenia tego, co w curlingu najważniejsze, czyli podstaw. Można odnieść wrażenie, że trening curlingu to wieczne „kiblowanie” w pierwszej klasie podstawówki. Ale to tylko świadczy o tym, jaka ta gra jest prosta, a skomplikowana zarazem, skoro można do tych samych podstaw podejść na tyle różnych sposobów.