Z pamiętnika początkującego curlera #1
Wraz z otwarciem nowego sezonu do gry wchodzą nowi zawodnicy. W cyklu „Z pamiętnika początkującego curlera” chciałbym przybliżyć wszelkie troski i radości, jakie wynikają z początków gry w naszą ukochaną dyscyplinę.
Pierwszy trening po ponad czterech latach i pierwszy z perspektywą dalszej amatorskiej kariery odbyłem podczas otwarcia hali w Łodzi. Warunki do gry idealne, choć ograniczenia czasowe spowodowały, że sobie nie poszczotkowałem. Nie jest to jednak zbyt trudny element, w przeciwieństwie do tego, co robiłem przez 2,5 godziny.
Wracając z Łodzi zastanawiałem się, do czego można porównać wypuszczanie kamienia. I wtedy przypomniała mi się scena z serialu „The Crown”, w której prezydent Kennedy z małżonką popełniają gafę za gafą podczas witania się z królową Elżbietą i jej mężem, księciem Filipem, a z boku sekretarze Jej Królewskiej Mości niemal schodzą na zawał, wyliczając naruszenia dworskiego protokołu.
Nic dziwnego – protokół zawiera wiele punktów, tak samo jak wiele punktów zawiera instrukcja właściwego rzucania kamieniem curlingowym. Oczywiście, poszczególne elementy dochodzą po opanowaniu poprzednich, ale skupiając się na nowych, łatwo zapomnieć o tym, co już, wydawałoby się, szło dobrze. Utrzymanie linii pomiędzy osią ciała, nogą z przodu oraz kamieniem, nieopieranie się na kamieniu, kolano na zewnątrz, ciężar ciała na ślizgającej się nodze, ułożenie tejże nogi pod odpowiednim kątem... za każdym kolejnym rzutem w wykonaniu idealnego zagrania przeszkadzał inny element.
Najgorzej szło mi nieopieranie się na kamieniu. Jakoś w naturalny sposób w tej pozycji ciężar ciała próbuje się oprzeć na w miarę stabilnym punkcie. A ciężko nazwać takim zarówno swobodnie leżącą z tyłu prawą nogę, trzymaną w lewej ręce lekką szczotkę, a już na pewno nie gładką, teflonową podkładkę pod lewą nogą, której zadaniem jest właśnie zmniejszanie oporu i tak śliskiego lodu do curlingu. Paradoksalnie, to właśnie na tej nodze powinien opierać się curler.
Podsumowując swoje wyczyny w hali Curling Łódź, do poprawy mam jeszcze sporo, ale już wyniosłem poważną naukę – jeansy są bardzo złym wyborem do tej dyscypliny sportu. Moje zyskały kilka dziur, w tym takie w miejscach, w których dziur absolutnie być nie powinno, a wbijający się w udo pasek spowodował krwiaka, który zszedł po ponad tygodniu. Dla porównania – zakwasy, czy też mówiąc bardziej fachowym językiem (i tu pozdrawiam moją koleżankę-olimpijkę, Oktawię) mikrourazy, które pojawiły się na następny dzień, puściły już po dwóch dniach. Niemniej jednak jest to niewielka cena za zabawę, jaką jest curling, a wszelkie niedogodności nagradza dźwięk kamienia sunącego po tafli w kierunku linii końcowej.
Wobec zbliżającego się pierwszego mojego startu w zawodach (wraz z drużyną z Poznańskiego Klubu Curlingowego pojawię się na Toruń Curling Cup), pełen jestem obaw co do swojej postawy na lodzie. A relację z moich wyczynów przeczytacie w kolejnym odcinku niniejszego cyklu.